belka-gorna
Szlak kęckich muzeów
icon search Szukaj w serwisie
logotyp

Rodzina Dusików z Łęk-Zasola

Avatar
Wanda Kurdziel (z d. Dusik) z dziećmi Jackiem i Barbarą na terenie Państwowego Muzeum Oświęcim-Brzezinka, lata sześćdziesiąte XX wieku


Autor: Michał Jarnot


Rodzina Dusików z Łęk-Zasola – Julian, Katarzyna oraz ich córka Wanda – jest z jednej strony przykładem zwykłych ludzi, żyjących w niezwykłych czasach, z drugiej strony – przykładem bezprecedensowej zaradności, przedsiębiorczości, aktywności, a także przykładem ogromnego ducha i wartości moralnych. Ich życie przypadło na przełomowe momenty w historii Polski – doświadczyli wojny i pokoju w wielu aspektach. Musieli się odnaleźć w rzeczywistości dwóch wojen światowych, dwudziestoleciu niepodległej Polski, zmagającej się z wieloma kryzysami i niepokojami, z rzeczywistością terroru niemieckiej okupacji, z rzeczywistością śmierci i straty fizycznej, ale też straty spokoju ducha. Wreszcie musieli zmagać się z nową rzeczywistością komunistycznej Polski, w której nie było miejsca na życie, prowadzone w formie dotychczas im znanej[1].
 
Julian, Katarzyna i Wanda Dusikowie
Julian Dusik urodził się w 1894 roku w Łękach. Był ósmym z dwunastu dzieci Józefa i Agaty z Chwierutów. Pochodził z rodziny młynarzy, która zajmowała się tym zawodem przynajmniej od kilku pokoleń. Julian Dusik jednak nie poszedł w ślady swoich przodków – mimo tego, iż wychowywał się w warunkach pracy w młynie oraz na roli.
W czasie pierwszej wojny światowej został wraz z dwoma braćmi – Andrzejem i Ludwikiem – powołany do austriackiej armii. Służył w 56 Pułku Piechoty. W okresie wojny polsko-bolszewickiej Julian Dusik walczył w 12 Pułku Piechoty. Do tej jednostki został wcielony 30 sierpnia 1920 roku. Po wojnie wrócił do Łęk. Szukając zajęcia, które pozwoliłoby mu zapewnić byt w trudnej powojennej rzeczywistości, zdecydował zająć się handlem i otworzył w Łękach sklep.
15 października 1922 roku ożenił się z pochodzącą z Bielan Katarzyną Łaczny z domu Gabryś. Zamieszkali w wydzierżawionym przez Juliana domu, w którym mieścił się sklep. Katarzyna była wdową po Franciszku Łacznym, z którym ślub wzięła w 1914 roku. Franciszek Łaczny został wkrótce po ślubie powołany do wojska i zginął w czasie I wojny światowej.
Julian i Katarzyna Dusik mieli jedną córką – urodzoną w 1923 roku Wandę. Wanda początkowo uczęszczała do szkoły powszechnej w Łękach. Gdy rodzina Dusików przeprowadziła się do Łęk-Zasola, Wanda została zapisana do szkoły w Jawiszowicach, mimo że w Zasolu również istniała placówka tego typu. Po skończeniu szkoły powszechnej, Wanda Dusik uczęszczała w latach 1938-1939 do Szkoły Gospodarczej w Oświęcimiu, prowadzonej przez Zakon Sióstr Serafitek (właściwie Zgromadzenie Córek Matki Bożej Bolesnej).
 
 
Przez cały okres międzywojenny Julian i Katarzyna Dusikowie zajmowali się handlem. W Łękach prowadzili sklep towarów mieszanych oraz sprzedaż tytoniu w wynajmowanym od gminy domu (dom ten po wojnie stał się częścią rozbudowanej szkoły w Łękach, mieszczącej się dzisiaj na ul. Akacjowej 28). W latach trzydziestych przeprowadzili się do Zasola – wówczas przysiółka Łęk. Tutaj wybudowali nowy dom, z przeznaczeniem na umieszczenie w nim sklepu, restauracji oraz sali tanecznej. Przedsiębiorstwo Dusików funkcjonowało nieprzerwanie do 1944 roku.
Dusikowie byli zaangażowani społecznie w różne przedsięwzięcia. Można choćby wymienić funkcję łęckiego radnego gromadzkiego, sprawowaną przez Juliana Dusika lub zaangażowanie Katarzyny Dusik w działalność Koła Gospodyń Wiejskich.
W czasie niemieckiej okupacji Dusikowie byli związani z działalnością konspiracyjną nastawioną głównie na pomoc więźniom obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Pomoc ta była realizowana przede wszystkim w oparciu o działalność oddziału Armii Krajowej „Sosienki”, który operował na terenie przyobozowym. Zaangażowanie Dusików w konspirację zakończyło się dla nich tragicznie. W 1944 roku zostali aresztowani przez Niemców. Całe wyposażenie sklepu, restauracji oraz domu zostało skonfiskowane, a sam budynek był przeznaczony do rozbiórki. Julian Dusik i jego córka Wanda byli brutalnie przesłuchiwani przez Gestapo. Po śledztwie Julian trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, a po ewakuacji w styczniu 1945 roku do obozu w Mauthausen, gdzie zginął w marcu 1945 roku. Wanda trafiła do obozu koncentracyjnego w Schörgenhub, gdzie doczekała wyzwolenia w maju 1945 roku. Szczęśliwie aresztowania w 1944 roku uniknęła Katarzyna Dusik.
Po zakończeniu wojny Katarzyna Dusik z córką Wandą prowadziły nadal sklep w swoim domu – jako placówkę spółdzielczą. W 1956 roku Katarzynie Dusik udało się uruchomić restaurację, ale tylko na kilka miesięcy. Wanda Dusik pracowała w różnych placówkach gastronomicznych – ostatnio jako kierowniczka stołówki KWK „Czeczot” w Woli. Katarzyna Dusik zmarła w 1968 roku i została pochowana na cmentarzu w Bielanach. Wanda Dusik w 1950 roku wyszła za mąż za Tadeusza Kurdziela, z którym miała dwójkę dzieci – Jacka i Barbarę. Zmarła w 2004 roku i została pochowana razem z matką.
 
 
Działalność Dusików w czasie niemieckiej okupacji
Okupacja niemiecka wyrządziła nieodwracalne szkody w rodzinie Juliana i Katarzyny Dusików. Dotyczą one zarówno szkód osobistych, jak i szkód związanych z prowadzoną przez nich działalnością gospodarczą, która po wojnie nie zdołała się w pełni rozwinąć. Należy podkreślić, że wojna wybuchła po kilku latach od dużej inwestycji Dusików w Łękach-Zasolu. W przedwojennych warunkach przedsiębiorstwo prowadzone przez Juliana i Katarzynę miało rację bytu i szansę na rozwój.
Julian Dusik w czasie okupacji prowadził nadal swoje przedsiębiorstwo. Prawdopodobnie zostało ono włączone do niemieckiej sieci spółdzielczej. W sklepie zatrudniony był m.in. Franciszek Dusik – kuzyn Juliana, a także Anna Dziubek oraz Stefania Dusik – kuzynki Wandy.
Julian Dusik wraz z żoną Katarzyną i córką Wandą byli zaangażowani w działalność ruchu oporu[2]. Julian został wciągnięty do Związku Walki Zbrojnej (późniejszej Armii Krajowaej – AK) przez Jana Siutę z Brzeszcz. Należał on do pierwszej tzw. „piątki” konspiracyjnej tej organizacji. Julian Dusik miał organizować kolejną „piątkę” na terenie Łęk. W późniejszym czasie działał w strukturze oddziału AK „Sosienki”, który operował w obwodzie oświęcimskim. Posługiwał się pseudonimem „Por”[3]. Jego córka – Wanda – współpracowała z ZWZ, a następnie z oddziałem AK „Sosienki”, dowodzonym przez Jana Wawrzyczka. Julian Dusik współpracował nie tylko z AK, ale również z podziemnymi strukturami Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS WRN) oraz Batalionami Chłopskimi. Wspomagał partyzantów materialnie oraz udzielał im schronienia. Gdy w pobliskim Oświęcimiu Niemcy stworzyli obóz koncentracyjny, działania Juliana Dusika i jego rodziny skupiły się na niesieniu pomocy więźniom. Dostarczał im jedzenie oraz lekarstwa, a także pośredniczył w korespondencji z rodzinami. Ponadto przekazywał pieniądze potrzebne na prowadzenie pomocy więźniom. Realizował również w swoim sklepie fałszywe kartki żywnościowe. Julian Dusik pomagał w organizacji ucieczek. Ukrywał u siebie uciekinierów, aby mogli doprowadzić się do porządku. Zaopatrywał ich w cywilne ubrania, a także pomagał w załatwianiu fałszywych dokumentów. Czynny udział w pomocy więźniom brała również udział córka Juliana, Wanda. Pośredniczyła m.in. w przekazywaniu korespondencji więźniarskiej. Przejmowała uciekinierów z obozu, głównie w rejonie mostu na Sole w Łękach. Była również łączniczką oddziału AK „Sosienki”[4].
Wanda Dusik wspominała, że w ich domu w Łękach-Zasolu często przebywali partyzanci. Był on zarówno schronieniem (w piwnicy mieści się jeszcze dobrze zakamuflowany schowek pod schodami), jak i bazą przerzutową, gdzie więźniowie mogli doprowadzić się do porządku, zaopatrzyć w nowe ubrania oraz dokumenty. Wanda często widywała w domu Kostka Jagiełłę, Rudolfa Łacznego, Kazimierza Ptasińskiego i Tomasza Sobańskiego – partyzantów „Sosienek” – aczkolwiek nocowali oni przeważnie w stodołach (szczególnie w stodole rodziny Dziubków, którzy również nieśli pomoc więźniom i z którymi Dusikowie utrzymywali bliskie kontakty).
Pierwsze kontakty Wandy Dusik oraz jej rodziny z obozem koncentracyjnym w Oświęcimiu miały miejsce po przybyciu pierwszego transportu z Tarnowa 14 czerwca 1940 roku. Wanda Dusik otrzymała wtedy gryps, który zawierał informację o ilości więźniów, warunkach, w jakich ich przetrzymywano oraz o potrzebnych im rzeczach. Udział Dusików w działaniach ruchu oporu nasilił się wraz z chwilą przybycia do Łęk-Zasola na jesień 1941 roku komanda mierników, którzy zajmowali się pracami na rzece Młynówce. Wtedy też Wanda Dusik najczęściej stykała się z więźniami, z których wymieniała m.in. Janusza Pogonowskiego (ps. „Skrzetuski”). Pomoc dla członków komanda była możliwa dzięki przekupywaniu wódką i papierosami esesmanów pilnujących więźniów. W zasadzie byli to cały czas ci sami esesmani, chętnie przyjmujący łapówki, co ułatwiało niesienie pomocy. Z czasem wykształciły się umówione znaki, którymi więźniowie dawali znać, czy jest „dobry post” i czy można do nich podejść. Więźniowie wystawiali urządzenie miernicze przed stodołę, w której byli ulokowani, co oznaczało, że droga była wolna. Jeżeli nie było tego urządzenia lub jeżeli szli, nie rozglądając się wokoło, znaczyło, że lepiej nie podchodzić.
Działania, które podejmowała Wanda Dusik razem z innymi dziewczętami (m.in. z Heleną Płotnicką, Władysławą Kożusznik, Stanisławą Bielczyk, Zofią Gawron, Wandą Sztwiertnią), polegały na dostarczaniu więźniom jedzenia, lekarstw oraz potrzebnych rzeczy, takich jak rękawice lub mydło. Od więźniów dostawały listy z wyjaśnieniami, co było najbardziej pożądane (głównie lekarstwa). Wincenty Ciesielczyk w swoim oświadczeniu określił Wandę Dusik jako niezwykle ofiarną osobę.
Wanda Dusik pośredniczyła w przekazywaniu korespondencji między więźniami i partyzantką (głównie dostarczała ją na ręce Kostka Jagiełły, który posyłał ją dalej). Posiadała kilka listów schowanych w domu, większość z nich została stracona w 1944 roku. Pieniądze, lekarstwa i żywność – oprócz własnych nakładów – były dostarczane z zewnątrz, m.in. przez Wojciecha Jekiełka oraz kobietę, którą nazywano „Rachela”[5]. Wanda Dusik jeździła również po lekarstwa do apteki Marii Bobrzeckiej w Brzeszczach. Ponadto odbierano paczki z Generalnego Gubernatorstwa lub z zagranicy, przeznaczone dla więźniów. Aby zachować pozory przychodziły one na trzy nazwiska, oprócz Dusików, prawdopodobnie jeszcze na Katarzynę Wójcik oraz Zofię Nikiel. Dostarczanie paczek było ułatwione dzięki pracującemu w Kętach zaprzyjaźnionemu listonoszowi, który wiedział, że jeżeli przychodziła większa paczka, to należało ją dostarczyć do Dusików.
Wanda Dusik wspominała pewną sytuację, kiedy wyjątkowo do prac przy młynówce przybyła spora grupa więźniów. Pod koniec dnia samochód, który miał odwieźć więźniów, spóźniał się, a ponieważ pogoda pogorszyła się, ojciec Wandy, Julian wynegocjował ze strażnikami, aby więźniowie chronili się przed zimnem i wiatrem w sali tanecznej, mieszczącej się w domu Dusików. Wanda rozdawała wtedy żywność oraz papierosy. Była to jedyna taka sytuacja. Po wojnie do Zasola przyjechał jeden z tych więźniów, dziękując za okazaną pomoc.
Młody wiek Wandy nie wzbudzał większych podejrzeń u Niemców, toteż często pomagała m.in. w zachowaniu łączności w sprawach organizacyjnych ruchu oporu. Sama przyznawała, że nie była wtajemniczana w akcje, partyzanci o niczym jej nie informowali, nawet jeśli brała czynny udział w działaniach. Dodawała jednocześnie, że dużo słyszała podczas ich rozmów.
Wspominała, że kiedyś zaczepił ją esesman, pytając czy nazywa się Wanda. Okazało się, że był to uciekinier, który chciał się skontaktować z partyzantką, ponadto powiedział, że nad Sołą czekają jeszcze inni zbiegli więźniowie. Więzień wrócił nad rzekę i czekał, aż ktoś się zjawi. Umówionym znakiem była określona melodia (najczęściej były nimi kolędy). Wanda udała się z Franciszkiem Dusikiem nad Sołę, gdzie napotkali pięciu więźniów. Zostali przeprowadzeni do Dziubków. Później zostali przerzuceni w góry.
O podobnym udziale Wandy Dusik w przejmowaniu więźniów wspominał również Franciszek Dusik w kontekście ucieczki Stanisława Okrzeji (właśc. Jasińskiego), który czekał na pomoc w lesie. Franciszek udał się po niego wraz z Wandą. Powodem, dla którego angażowano w takich przypadkach Wandę Dusik, był wspomniany już jej młody wiek – w przypadku napotkania Niemców, widok młodej dziewczyny nie wzbudzał większych podejrzeń.
Wanda podrabiała również podpisy na kartkach żywnościowych. Wspominała, jak ojciec nakazał jej podrobić podpis burmistrza Osieka Winklera. Siedziała nad tą pracą tak długo, aż udało jej się „uprawomocnić” dostawę żywności. Ponadto wypisywała bloczki, na których widniała ilość żywności wydanej więźniom (pomoc ta była w miarę możliwości ewidencjonowana).
Oprócz pomocy, jaką świadczono więźniom obozu, pomagano również ludziom wysiedlonym z Polanki Wielkiej, którzy schronili się po okolicznych wsiach, a byli bez jakichkolwiek środków do życia. Wanda razem z matką Katarzyną wydawały im mąkę, cukier, margarynę, makaron i marmoladę. Po wojnie, kiedy Wanda oraz jej matka znajdowały się w trudnej sytuacji, ludzie wcześniej obdarzeni pomocą w dowód wdzięczności dostarczali im żywność.
 
Tragiczne wydarzenia 27 października 1944 roku
W 1944 roku podczas realizacji jednej z ucieczek doszło do zdrady, w wyniku której oczekujący na uciekinierów partyzanci z oddziału AK „Sosienki”, w tym Dusikowie, wpadli w zasadzkę[6]. W ciężarówce prowadzonej przez dwóch przekupionych esesmanów – Rotha i Franka – schowało się pięciu więźniów. Mieli oni podjechać pod dom Dusików w Łękach-Zasolu, gdzie do ciężarówki miał wskoczyć jeden z partyzantów z workiem z ubraniami dla uciekinierów. W okolicznym lesie byli więźniowie zamierzali się przebrać i ruszyć w dalszą drogę. Termin akcji ustalono na ranek 27 października 1944 roku. W gospodzie Dusików był Julian z córką Wandą, Franciszek Dusik, Konstanty Jagiełło i Kazimierz Ptasiński. Esesman Frank – konwojent – był sprawdzonym współpracownikiem AK. Plany ucieczki zdradził Niemcom Johann Roth, który pełnił w całej akcji funkcję kierowcy. Więźniowie zostali aresztowani przy bramie wyjazdowej z obozu. Ciężarówka pojechała dalej, jednak była pełna uzbrojonych esesmanów. Gdy podjechała pod dom Dusików, wyskoczyli z niej Niemcy i otoczyli dom. Konstanty Jagiełło próbował salwować się ucieczką, został jednak zastrzelony przy zabudowaniach rodziny Jedlińskich. Dzisiaj stoi w tym miejscu pomnik upamiętniający jego śmierć. Zastrzelony został również Jan Galoch, niezaangażowany w konspirację ogrodnik. Był on głuchy i nie słyszał polecenia „hände hoch”. Aresztowano Juliana Dusika, Wandę Dusik, Franciszka Dusika i Kazimierza Ptasińskiego. Katarzyna Dusik – żona Juliana – uniknęła aresztowania, ponieważ nie było jej wtedy w domu. W późniejszym czasie ukrywała się u rodziny brata Juliana – Andrzeja Dusika w Bielanach (na tzw. „Włosionkach”). Dom i zabudowania gospodarskie zostały splądrowane. Wszyscy aresztowani zostali przewiezieni do siedziby Gestapo w Oświęcimiu, która znajdowała się w budynku plebanii obok kościoła parafialnego. Kazimierzowi Ptasińskiemu udało się wykorzystać okazję i uciec przez otwarte okno[7]. Pozostali byli brutalnie przesłuchiwani przez niemieckich zbrodniarzy[8].
 
Wanda Dusik tak wspominała wydarzenia związane z aresztowaniem:
 
„Tymczasem Niemcy kazali nam opuścić dom. Pierwsza wyszłam ja. Zobaczyłam Niemców, którzy prowadzili związanego jednego z przekupionych SS-manów, który głową wskazał na mnie. Wtedy gestapowcy obszukali mnie. Nic nie znaleźli. Na głowie miałam chustkę, więc zdarli mi ją, wykręcili ręce do tyłu i związali. Następnie jeden pchnął mnie ze schodów. Chciał, żebym się przewróciła, lecz tak się nie stało. Po chwili razem z resztą skrępowanych Polaków wrzucili mnie do rowu. Między innymi był mój tatuś. Leżąc w rowie pewna byłam, że nas rozstrzelają, ponieważ na drodze naprzeciwko nas rozkładali karabin maszynowy. […] Gestapowcy do trzech samochodów załadowali pięć związanych osób. […]. Poprzegradzani byliśmy Niemcami. Samochody ruszyły. Jechały bardzo szybko. Widząc znikający dom rodzinny zadawałam sobie pytania, kiedy zobaczę i czy zobaczę ten dom i moją mamusię, kiedy wrócę i w jakim stanie”.
 
Po przyjeździe do siedziby Gestapo wszystkich zaprowadzono do dużej sali i rozstawiono w kątach twarzą do ściany. Wandę ustawiono pośrodku pomieszczenia. Niemcy krzyczeli, używając najgorszych przekleństw oraz bili każdego z mężczyzn, szczególnie Juliana Dusika. Wieczorem zostali zaprowadzeni do więzienia koło oświęcimskiego rynku. Wanda została umieszczona w celi z innymi kobietami, które poinstruowały ją, jak ma się zachowywać podczas przesłuchania (trzymać głowę daleko od ściany, zęby mocno ściśnięte, kolana razem, stopy osobno). 1 listopada odbyło się pierwsze z siedmiu przesłuchań:
 
„Każdy dzień mijał w napięciu, trwodze i niepewności, czy dożyję do jutra. W Święto Zmarłych jakoś tak zdawało mi się inaczej zazgrzytały klucze w zamkach, skrzypnęły drzwi i na korytarzu rozległ się głos wywołujący moje nazwisko i imię, które z niemiecka brzmiały: «Wanda Duzik». Przyszło dwóch gestapowców i zabrało mnie. Zdążyłam tylko narzucić na siebie pluszowy szal, który rzuciła mi podczas aresztowania sąsiadka, widząc mnie w lekkiej codziennej sukience, trzęsącą się z zimna. Gdy przyszłam na Gestapo, dowiedziałam się, że moja kuzynka [Stefania Dusik – przyp. autora] przywiozła dla mnie paczkę żywnościową, której nawiasem mówiąc nie otrzymałam. Kuzynkę zaraz aresztowano, a mnie wzięto na przesłuchanie. Siadłam na wskazanym krześle pod ścianą obok drzwi. Właśnie jeden z oprawców spieszył gdzieś i chcąc dać upust swojej nienawiści kantem dłoni z całej siły uderzył mnie w usta. Głowa odbiła się od ściany, pociemniało mi w oczach. Wydawało mi się, że wszystkie zęby mam wybite. Języka w ogóle nie czułam. Nie mogłam nic odpowiedzieć a każde zadane pytanie poprzedzanie było biciem i kopaniem. Gdy odzyskałam mowę, na wszystko odpowiadałam «nie wiem – nie wiem». Wreszcie zbitą, czarną i spuchniętą zaprowadzono mnie do celi. […] Gdy przyszłam do celi, tak bardzo byłam załamana duchowo i fizycznie, że w nocy chciałam się powiesić. Wstałam cicho z ziemi, na której spałam, przygotowałam sobie pasek i chustkę, podeszłam do okratowanego okna. Ale przeszkodziła mi w tym współwięźniarka, która widząc moją depresję, pilnowała mnie cały czas. Przemówiła mi do rozsądku. Tłumaczyła, że czeka na mnie matka, że przecież wszystko się zmieni, wojna się skończy, że musimy przetrwać, bo ona chociaż jest tak bita […], musi przeżyć wojnę, bo chce żyć, urodzić dziecko, ponieważ była w ciąży. Na drugi dzień rano więźniarki nie mogły mnie poznać. Byłam tak spuchnięta, sina, że nawet kuzynka spytała mnie czy to jestem ja”.
 
Po dwóch dniach Wanda Dusik znów została wezwana na przesłuchanie:
 
„Gdy usiadłam na wskazanym krześle, okno zaczęło mi tańczyć w oczach. Wiedziałam, że jest ze mną niedobrze, że tracę przytomność. Bladłam coraz bardziej, co zauważyli również gestapowcy. Szeptem prosiłam o wodę. Jeden z gestapowców szybko porwał dużą szklanicę z wodą i sam przytknął mi do ust w ten sposób, żebym nie mogła się napić. Gdy tylko poczułam wodę, łapczywie chwyciłam szklankę. Gestapowiec szybko porwał ją i nie pozwolił się napić. Ale i ta jedna kropla wody podziałała krzepiąco. Od tego samego gestapowca dwa razy dostałam w twarz, za co nawet byłam mu wdzięczna, bo trochę oprzytomniałam. Teraz już wiedziałam, że muszę się pilnować, aby nie powiedzieć jakiegoś niepotrzebnego słowa. I znów pytania przeplatane biciem”.
 
Po tym przesłuchaniu, trwającym cztery godziny, zaprowadzono Wandę Dusik do osobnej celi. Tam słyszała przeraźliwe krzyki bitego mężczyzny w pokoju przesłuchań. Poznała w nich swojego ojca:
 
„W pewnej chwili nad sobą usłyszałam okropny, nieludzki wrzask i stukanie o sufit. Cała zamieniłam się w słuch. W krzyku poznałam głos ojca. Domyśliłam się wszystkiego. Prawdopodobnie tam na górze tatuś rozciągnięty był na podłodze, a nad nim stało kilku gestapowców i bykowcami zakończonymi w ołowiane kulki bili leżącego. Od czasu do czasu kulka nie trafiała w niego, więc głucho uderzała w podłogę. Zatykałam uszy, żeby tego okropnego krzyku nie słyszeć, ale mimo to dochodziłam do świadomości i jak szpilki kłuł mózg. Zdarzało się, że całą głowę rozsadzi”.
 
Wkrótce przyszedł jeden z Niemców i zaprowadził Wandę do sali przesłuchań. Widok zmaltretowanego ojca miał wymusić na niej zeznania. Znów była wyzywana i bita, niezależnie od tego, co odpowiedziała. Pytano o kontakty z organizacją, kto jeszcze wiedział o ucieczce, skąd pochodziły rzeczy dla więźniów. Przesłuchania ciągnęły się w nieskończoność:
 
„Jeszcze siedem razy chodziłam na przesłuchania, a były one tak męczące, że gdyby ktoś kazał mi podpisać wyrok śmierci na siebie, pod warunkiem, że już nie pójdę na przesłuchania, zrobiłabym to bez wahania ręki”[9].
 
W tym miejscu warto wspomnieć o ciągu wydarzeń, jakich uczestnikiem była Stefania Dusik, kuzynka Wandy i bratanica Juliana Dusika. Jak już zostało wspomniane, Stefania Dusik pracowała w gospodzie Dusików. Kilka dni przed opisywanymi wydarzeniami otrzymała od Kostka Jagiełły jego zdjęcie – jedno z wielu, które potrzebne były do wyrabiania fałszywych dokumentów. Stefania położyła go na kredensie, który znajdował się w kuchni w piwnicy domu Dusików. Gdy dowiedziała się o wydarzeniach 27 października, stwierdziła, że to zdjęcie może przysporzyć tylko kłopotów aresztowanym, gdyby zostało znalezione przez Niemców. Zdecydowała się udać do Łęk-Zasola i zniszczyć fotografię. Pretekstem miały być jej ubrania, które zostawiła, będąc pracownicą gospody. Po wejściu do domu, natychmiast udała się do kuchni w piwnicy. Tam spotkała jednego z żandarmów, który gotował obiad dla swoich kolegów, zajętych przeszukiwaniem i plądrowaniem domu. Wytłumaczyła, po co przyszła – nie wzbudzało to podejrzeń, ponieważ większość żandarmów było stałymi bywalcami w gospodzie Dusików. Chcąc wywabić kucharza z kuchni, powiedziała, że w jednej z piwnic są bardzo dobre przetwory w słoikach, które będą się nadawać do gotowanej potrawy. Kiedy żandarm wyszedł z kuchni Stefania sięgnęła po zdjęcie – na szczęście nadal tam było – i wrzuciła je do pieca. Wkrótce pojawił się komendant policji w Osieku i zaczął wypytywać Stefanię o powody jej obecności. Wyjaśniła, po co przyszła. W końcu pozwolił wziąć jej ubrania (płaszcz, szal, sweter) i odejść, jednak na koniec powiedział, że na tym się to nie skończy. Po powrocie do domu zdecydowała się zanieść zabrane ubrania kuzynce, która była przetrzymywana na Gestapo w Oświęcimiu. Tak też się stało – udała się do Oświęcimia. Tutaj rozmawiała z kobietą – zapewne tłumaczką – wyjaśniła, o co chodzi. Po dłuższej wymianie zdań kobieta zapytała: „czy wy jesteście Stefania Dusik?”. Po twierdzącej odpowiedzi została wzięta do środka na przesłuchanie. W korytarzu minęła się z Wandą, która zdążyła tylko wyszeptać jej: „płacz”. Stefania Dusik była przesłuchiwana tylko raz, jednak z więzienia wypuszczono ją tuż przed świętami. Wyjść z więzienia pomógł jej Alfred Fryda (zarządca stawów w Grojcu), z którym dobrze znał się ojciec Stefanii – Andrzej Dusik.
 
Julian Dusik w obozach koncentracyjnych
Ojciec Wandy – Julian Dusik – wraz z Frankiem Dusikiem zostali po gestapowskim śledztwie osadzeni w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, w bloku 11 – tzw. bloku śmierci. Zachował się jeden gryps, który Julian Dusik przesłał do swojej żony, Katarzyny, bezpośrednio z bloku 11 [w cytatach pisownia oryginalna]:
 
„Kochana Żono. Serdecznie cię pozdrawiam i życzę ci zdrowia, ja jestem naprawde bardzo zdrowy lecz tylko jedzenia bardzo mało proszę cię moja kochana poszlij  mi chocz raz wtygodniu paczke troche masła a puźniej chleba masła kasze lub grochu i dużo smalcu, wtem do prania mydła, skarpetki, nici, igłe. Danke. Zresztą co możliwe. Te paczki nadajcie na poczcie Lagrowej w Oświęcimiu koło stacji kolejowej tam można nadać Paczkę choćby na 10 kilo a na pocztach to tylko 1 kilowe. Proszę się niesmucić bo pomału i ja wruce. Serdeczne Pozdrowienie zasyła Twuj mąż Julian. Adresuj tak i napisz co się wtej paczce znajduje i ile czego to nie zginie […]”.
 
W styczniu 1945 roku Franciszek i Julian Dusikowie znaleźli się wśród więźniów, których ewakuowano z obozu i w morderczym marszu przepędzono do Wodzisławia Śląskiego, skąd przewiezieni zostali do innych obozów koncentracyjnych. W czasie marszu, w okolicach Jawiszowic, Franciszek Dusik uciekł z kolumny marszowej. Julian Dusik, pomimo namawiania przez kuzyna do ucieczki, nie podjął takiej próby. Był zbyt wyczerpany. Trafił do obozu koncentracyjnego w Mauthausen 25 stycznia 1945 roku. Został umieszczony w podobozie Melk. Tu zginął 15 marca 1945 roku. Jako przyczynę zgonu Niemcy zapisali „zapalenie mięśnia sercowego”.
W 2002 roku na ścianie kościoła w Bielanach została wmurowana tablica upamiętniająca osoby, które zginęły z rąk Niemców w czasie II wojny światowej. Na tablicy tej znajduje się również nazwisko Juliana Dusika. Symboliczny nagrobek Juliana Dusika znajduje się również na cmentarzu w Bielanach – na grobie jego żony Katarzyny oraz córki Wandy.
 
Dalsze losy Wandy Dusik
Wanda Dusik po „śledztwie” w Oświęcimiu została przewieziona 13 grudnia 1944 roku do policyjnego więzienia zastępczego w Mysłowicach (Polizei-Ersatz Gefängnis)[10]. Tu już nie była przesłuchiwana.
Z okresu pobytu w więzieniu w Oświęcimiu oraz Mysłowicach, zachowały się kopie listów – grypsów. Korespondencja ta była prowadzona pomiędzy Wandą Dusik i jej matką, Katarzyną oraz innymi członkami rodziny i znajomymi. Korespondowanie odbywało się w części legalnie za pośrednictwem poczty, w części kanałami nielegalnymi. Było to możliwe m.in. dzięki przychylności strażników. Wanda wspominała pewną sytuację, jaka miała miejsce podczas pobytu w Mysłowicach. Wtedy została wezwana razem z Józefą Urbańczyk[11] do pokoju przesłuchań. Tam esesman, za zamkniętymi drzwiami wyzywał i krzyczał: „Myślicie, że ja wam daruje! Powąchajcie bykowiec!”, uderzając pałką o stół i krzesło. Jednocześnie dawał znaki i wyciągnął kawałek papieru i ołówek, pokazując, żeby napisały gryps. Należy wspomnieć, że często listy były pisane przez kilka dni, na co wskazują daty w tekście. Prawdopodobnie powodem tego było, iż nie zawsze można było przewidzieć, kiedy będzie możliwość przekazania listu właściwej osobie i trzeba było być przygotowanym, że może to nastąpić w każdej chwili.
Czytając grypsy, łatwo można sobie uświadomić, jak ważne było zachowanie w tych trudnych chwilach kontaktu z rodziną oraz ile otuchy i pociechy dawały pisane do siebie listy:
 
„Najdroższa, Najukochańsza moja Mateńko! Bóg zapłać Ci serdecznie za Twoje pełne otuchy najdroższe słowa. Tyle pociechy Mamuś z nich wieje, że wszystko zdaje mi się niczem. Mamusiu moja! Ja tu wytrwam, ja muszę wytrwać, bo chce dla Ciebie żyć. Chce przy Was drodzy Rodzice zażyć spokoju, a Bozia dobry przemieni wszystko. Mamuśko! Twoje listy czytują tu więźniarki a każda płacze. Chcą i dopominają się o Twój list bo mówią, że tyle wiary, tyle ufności to się nigdzie nie spotyka i że im lżej jest. Mnie zaś ile razy jest smutno, to czytam Twoje najdroższe słowa. Mamuś! Ja tu też się gorąco modle ale mi się tak zdaje że głosu mego Bozia z takiego rozgwaru nie słyszy, że tu z tych budynków z takiej niziny nie może Bóg Dobry słyszeć, że po prostu nasi opiekunowie nie pozwolą naszym prośbą lecieć do Boga. Mamusiu najukochańsza! Ty jesteś lepsza, Ciebie prędzej Ten Mały Jezus wysłucha, Matka Najświętsza zrozumie tę boleść matki. […] Pisz mi Mamuś b. często choćby tylko parę słów, bo mi jest wtedy lżej. Przyjeżdżajcie jak tylko często możecie na widzenie. Klękam u Twoich najdroższych stóp i całuje Cię mocno. Córa.
 
4 stycznia 1945 roku Katarzyna Dusik pisała do swojej córki:
 
„[…] Czy jesteś zdrowe moje drogie Dziecko czy się nie martwisz pamiętaj Wandzinko na swoje kochane zdrowie i szanuj go oile to morzliwe wiedz zawsze że Twoja mama żyje dla Ciebie i mam ufność w Bogu że Dobra Bozia wszystko pszemieni złe wdobre oco Go proźmy nieustannie On nam swej swientej łaski nie od mówi, tylko się mi nic nie smuć i niczem nie pszejmuj wrócisz wnet do mnie aże nic nie mamy to wiesz dobrze że Pan Bóg ma więcej jeszcze niż rozdał i dla nas ma dużo dużo tylko Go prosić tszeba. […]”.
 
Następnie 8 stycznia 1945 roku strapiona matka pisała do córki:
 
„[…] Oby Ci Jezus  i Matka Jego dali dużo zdrowia pogodę ducha pobożnoś radość żeby Anioł Stróż pszynosił Ci cudowne pod płomyki żeby Ci się jesc nie chciało żeby Ci zimno nie było sen żebyś miała spokojny i wszystkie błogosławieństwa spływały na Ciebie Curóchno moja”.
 
W końcu roku – 31 grudnia – Wanda napisała kilka listów: do swojej kuzynki, Stefanii Dusik, do stryjów, tzn. Andrzeja i Marii Dusików i oczywiście do swojej matki. W liście do Stefanii Dusik pisała:
 
„Stefciu! Napisz nam tak na wyrozumienie co z nami słychać, tylko nie cygań. Czy macie możność się gdzieś starać. Tu też takie wychodzą, jak się o nie starają. […] tylko to jedno nas wszystkie pięć niepokoi, żeby nas nie wywieźli na transport. Tego się boje gorzej jak śmierci. […] Tu wszyscy mówią, że po N. Roku mają odczytać wyroki tym, co byli zamknięci w Starym Roku i że mają być kary dla Polaków zmniejszone”.
 
W liście zaadresowanym do Stryjów potwierdziła swoje obawy:
 
„[…] Boimy się tylko transportu. Więc bardzo Was prosimy, żebyście coś w tym kierunku robili, żeby czasem nie wywieźli nas dalej”.
 
Nie udało się jednak uniknąć transportu. 19 stycznia 1945 roku – w związku ze zbliżającym się frontem – Wanda Dusik z grupą więźniów została wysłana do obozu Mauthausen, gdzie dotarła po dwutygodniowej podróży[12]. W tym samym czasie przebywał tam jej ojciec, Julian, Wanda jednak o tym nie wiedziała. Stamtąd trafiła do obozu Schörgenhub koło Linzu.
Z okresu pobytu Wandy Dusik w obozie w Schörgenhub zachował się list do matki. Nosi on datę 26 kwietnia 1945 roku, umieszczone w nim zapiski jednak dotyczą również późniejszego okresu:
 
„Najdroższa, Najmilsza, daleka Moja Mamuśko! Jutro będzie 6 mies. dużych, takich długich, jak ostatni raz widziałam Ciebie, na tym świecie jedna, jedyna Najukochańsza. Co przez ten czas przeżyłam, co widziałam, na co musiałam patrzeć. Wczoraj przeżywałyśmy tak straszny nalot na Linz. Baraki nasze chwiały się jak piórko, co za huk straszny, wybuchy bomb i jeden, jeden wielki dym, tak, że prawie cały świat był ciemny, jak na największą burzę. Ja byłam spokojna, tylko dwa pierwsze razy bałam się okropnie. Wtedy to jeszcze była zima, my musiały siedzieć w schronie i po 4 godz. Mróz, zimno, głodno, słabo i w dodatku stać czas cały. Co za okropne chwile my przeżywały! Bomby leciały jakieś 500 m od nas. Żebyś Mamusiu wiedziała co to jest. Lada chwila spodziewałyśmy się, że bomba w nas trafi, że ten grób, szumnie nazwany schronem, już się zawali, bo wszystko, ziemia i my to tak się ruszało za każdym hukiem. Potem Mamusiu dużo, dużo różnych rzeczy. W zimie chodziłyśmy do kartofli. Wstawało się o 4:30 godz. rano, zimno w baraku jak na polu, światła nie ma, wody nie ma, człek cały tydzień się nie mył, tyle tylko co serdecznymi łzami, potym stało się cały dzień w szopie i krajało się kwaki i ziemniaki, wszystko zmarznięte. Rąk się nie czuło, za rękawy woda kapała. Musiałam przerwać, bo musiałyśmy iść obierać rzepak, bo przywieźli do gotowania, bo czego innego nie ma. Mamusiu droga! Żebyś wiedziała jak to smakowało! Jakie było! Mój Boże! Tylko o tym się żyło, o tej szczypcie chleba na śniadanie, a od niedzieli już chleba nie ma, to byłyśmy bez śniadania, a obiad i kolacja znów rzepak nie do zjedzenia. O Jezu. 3 maja. Dziś wychodzimy z lagru. Lager likwidują. Nie wiem gdzie. Przyszłyśmy Mamuś do 39 lagru, ale jakoś się nie martwię. Tylko się chce jeść. Dostałyśmy na jedzenie takie kartki i kolację my już zjadły. W nocy my nic nie spały. Słychać bliskie strzały, zimno jest i głodno. 4 maja. Rano dostałyśmy kawałek chleba i słodką o dziwo kawę. Potem sprzedałam apaszkę, bo mi się chce jeść bardzo. Dostałam ½ kg chleba i trochę grochu. Chleb zjadłam naraz, taki straszny mam głód, że nie mogłam się opanować, żeby się oderwać od tego kawałka chleba”.
 
Wyzwolenie
Więźniarki z obozu w Schörgenhub zostały wyzwolone przez wojska amerykańskie 5 maja 1945 roku:
 
„Wzruszające to były chwile, gdy pieczołowicie przechowywany wśród więźniów sztandar biało-czerwony wciągano powolutku na maszt wśród płaczu i radości, przy śpiewie nie rzucim ziemi skąd nasz ród.
 
Po wyzwoleniu Wanda Dusik znalazła się w Bindermilch, gdzie znajdował się polski obóz, zapewne przejściowy. W nim więźniowie mieli dojść do siebie, byli leczeni, prawidłowo karmieni, tak, aby przygotować się na podróż powrotną do Polski. W liście z 1 czerwca 1945 roku Wanda Dusik pisała do rodziców (nie wiedząc, że jej ojciec już nie żył od dwóch i pół miesiąca):
 
[…] O mnie się nie martwcie. Jestem zdrowa i czuje się bardzo dobrze, tylko martwię się o Was, Najukochańsi! Ciekawa jestem bardzo co u Was słychać, czy jesteście zdrowi i czy wszyscy, w co nie wątpię. Jesteśmy teraz syte i ubrane i nic a nic o nas się nie trapcie. Z lagru zostałyśmy zwolnione 3 maja, a 5 maja zajęli nas Amerykanie. Mieszkamy sobie w obozie polskim, w małym pokoiku, my pięć i dobrze się czujemy. Radzimy sobie doskonale, tylko bardzo, bardzo tęsknimy za Wami, a myślę, że prędko się z Wami zobaczymy, tylko miejcie trochę cierpliwości. Wszystko co przechodziłyśmy opowiemy, gdy do Was wrócimy. Ja przez cały czas pobytu byłam zdrowa jak ryba i jestem nadal zdrowa. Ciekawa jestem czy Tatuś jest w domu, bo od samego początku zdaje mi się jednak, że jest w domu i czy moja Najdroższa Mateńka jest zdrowa i jak się tam urządziliście. Bardzo cieszyłabym się, gdybyście dali mi znać w jakikolwiek sposób co tam u Was słychać. […] Wam Najdrożsi Rodzice całuje Wasze drogie i kochane święte ręce! Jestem zawsze Wasza i zawsze ta sama tylko Wasza córa. Wanda”.
 
Z okresu oczekiwania na transport do domu na szczególną uwagę zasługuje wiersz (może piosenka?), zatytułowany Przekleństwo, który Wanda Dusik zapisała w Bindermilch z datą 14 czerwca 1945 roku. Nie wiadomo, czy ona jest autorką czy jest to rodzaj obozowej twórczości, przez nią spisany:
 
„Niechaj przekleństwo w parze wam będzie
Za tysiące niewinnie głów ściętych,
Niechaj ta klątwa ściga was wszędzie
Ludu niemiecki, ty bądź przeklęty
Za naszą Ojczyznę zrabowaną
          Za honor Polski – zawsze nam święty
          Za naszą cześć haniebnie zdeptaną
Ludu niemiecki, ty bądź przeklęty
          Za nasz kościół, który my czcili
          Za każdy krzyż na drodze nam święty
          Za naszych księży, których wyście zabili
          Ludu niemiecki, ty bądź przeklęty
                          […][13]
Za wszystkie cmentarze sprofanowane
          Za każdy grób – waszą ręką tknięty
          Za miejsca święte sponiewierane
          Ludu niemiecki, ty bądź przeklęty
                          Za wszystkie wasze haniebne czyny
                          Niechaj głos pomsty w niebie przyjęty
                          Po wsze wieki przeklnie wasze syny
                          Niechaj was ściga klątwa – przeklęty!
 
Droga powrotna do Polski
Wanda Dusik w drogę powrotną do Polski ruszyła z całym transportem 27 czerwca 1945 roku. Razem z nią wracały wcześniej wzmiankowane Józefa Urbańczyk oraz Anna Dziubek[14], a także Rozalia Chmielniak[15]. Oczekując na wyjazd otrzymała – zapewne od jakiegoś amerykańskiego żołnierza – niewielki granatowy notatnik z napisem „notebook”. Zapisywała w nim – w formie listu do matki – swoje spostrzeżenia z podróży powrotnej do domu:
 
„Dziś sobota. Byłyśmy pewne, że będziemy w domu, a tu masz i nie wiadomo jeszcze kiedy wrócimy. Mamy podobno jechać na Budapeszt. Nie wiem tylko ki diabeł nas tam niesie. W żywność nas nie zaopatrują i nie wiem jak to dalej pójdzie, kiedy zajedziemy do domu? Kiedy zobaczę Ciebie Najdroższa Mateczko? Mamuśko! Tęsknię bardzo za Tobą i chciałabym już być z Wami. Ale dobry Bóg pozwoli, że Cię Mateńko zobaczę. Pa Matuś! Całuję Twe drogie ręce. […] Mamuś, żebyś wiedziała jak mi jest bardzo źle, jak bardzo tęsknię za domem, za takim cichym, spokojnym życiem, łzy mi się bardzo cisną do oczu, Mamuś, takie życie, taka nędza. Dobrze, że chociaż nie wiesz w jakich warunkach żyje Twoja kochana jedynaczka, płakałabyś rzewnymi łzami. Matuś, żeby nie Ty, żeby nie Twoje najsłodsze wizje przede mną, to Matuś – jedna chwila tylko i przejście do drugiego, lepszego życia. Mamusiu, ale wszystko nic, byle Ciebie zastać przy życiu i zdrowiu, to byłoby nagrodą za wszystkie moje cierpienia, za to wszystko. […] Mamuś, tak pragnę znaleźć się w czystym pokoiku, wymyta, położyć się na mięciutkim łóżku, na poduszce. Już od tak dawna tylko twarde łoże, brudno, koce, zawsze tylko pod kocem, teraz w wagonie, ciasno, brudno, twardo, nikt nigdy nie uwierzy w to, co przechodzimy. Ale Mamusiu, jestem zawsze Twoja, ta sama córka, ta sama Wanda, która stanie przed Tobą z czystym czołem i spokojnym sumieniem. […] Boję się tak wszy, bo się już w wagonach pokazują. Boje się, by nie wybuchła jaka zaraza, bo potem zamknięcie wagonów i długa kwarantanna. […] Mateńko moja! Żebym tylko wróciła jak najprędzej do Was i zastała Was przy życiu […]. Najdroższa Mamuśko! Tak bardzo tęsknię. Mamuś. Czem bliżej domu, tym bardziej tracę na humorze. Zresztą da się to zdenerwowanie widzieć na każdej twarzy. Ta niepewność, co się zastanie w domu. Czy Ty Mateńko jesteś? Czy żyjesz? Czy jesteś zdrowa Mamusiu! Twoja córa jest już tak blisko, tak bardzo blisko Ciebie! Pragnę być jak najprędzej w domu, a jednocześnie pragnę aby jak najdłużej trwała podróż, by odwlec tę chwilę powitania, tę słodką, piękną, taką upragnioną, wyśnioną w tylu snach, a może bolesną, straszną. Mamusiu! Oby Boże dobry dał, by wszystko było pięknie i po mojej myśli. […] Za chwilę staniemy na naszej Ojczystej ziemi, w naszej Kochanej Ojczyźnie! […] W nocy nic nie mogła spać, stale była myślami przy Was. Boże! Może zastanę tylko mogiły! Co za okropność, ta niepewność. Nie mam nigdzie spokoju. Nie mam nigdzie miejsca. Wszędzie prześladuje mnie ta okropna myśl. Mamusiu, Mamusiu, co ja robiłabym bez Ciebie”.
 
W 1998 roku Wanda Kurdziel w ten sposób opisywała powrót do domu w rozmowie z dr. Franciszkiem Piperem:
 
„Nas do transportu doprowadzili Amerykanie. Dali nam na drogę wszystko co się należy. Jutro, pojutrze będziecie w domu, będziecie w Krakowie, w Oświęcimiu. A my dopiero 12 lipca dotarli, dwa tygodnie. Cały nas transport spakowali i jechaliśmy przez Czechosłowację i Węgry do Rosji. I Węgrzy się tym zainteresowali, kolejarze nie puścili tego transportu. W transporcie byli sami więźniowie, Polacy. Amerykanie transportowali do linii Ameryka-Rosja, a potem Rosjanie przejęli. I nas wywozić. Byłoby się im tam przydało do roboty. Dzięki kolejarzom węgierskim im się nie udało. Dołożyli nam dwie lokomotywy, bo tam było nisko, a trzeba było Karpaty przejechać. Dwie lokomotywy nas ciągnęły, jedna nas pchała – i z powrotem. I to był pierwszy i ostatni transport, który Rosjanie konwojowali z granicy. Potem jeździłam do Czechowic, bo mnie to interesowało, to już następne transporty do samych Czechowic Amerykanie przyprowadzali. A nas tak byliby załatwili”.
 
Do Czechowic transport dotarł 12 lipca 1945 roku po dwutygodniowej podróży. Tutaj również ważyły się losy Wandy Dusik, ponieważ na czechowickiej stacji władze wypytywały, za co powracający ludzie byli przez Niemców aresztowani i czy należeli do jakiś organizacji. Wracający z przesłuchania pouczali stojących w kolejce, aby nie mówić o przynależności do Armii Krajowej. Na zadawane pytania Wanda Dusik odpowiadała, że aresztowana została za pomoc dla więźniów obozu koncentracyjnego i pomoc ta była indywidualnym przedsięwzięciem.
Na stacji kolejowej w Czechowicach Wanda Dusik wraz z kilkoma koleżankami z okolicy oczekiwały na najbliższy pociąg do Jawiszowic:
 
„Po peronie chodzimy, jacyś mężczyźni stoją i nagle mówią – rany boskie, Wandzia, Wandzia! Patrzcie się, żyje! Bo wszyscy myśleli, że nie żyję. Znam tego człowieka, ale nie wiem kto to jest. I chciałam się zapytać o mamę, czy żyje. Ale myślę, pierwsze musze się zapytać o tatę. I pytam się. Nie przyjechał – tak mówią ci mężczyźni – Dusik jeszcze nie wrócił, ale podobno jedzie, ktoś go widział. I teraz jak tu się zapytać o tę matkę. Ja nad życie kochałam matkę. Byłam sama, jedynaczka. Jak tu się zapytać, bo za chwilę się tu strasznych rzeczy dowiem. No i mówię: a mama? A on mówi: żyje – jak się ta matka ucieszy. Jak mi powiedział, że żyje to zemdlałam na tym peronie. Dopiero w pociągu oprzytomniałam”.
 
Spotkanie z matką Wanda Dusik wspominała następująco:
 
„Mama wierzyć nie chciała, że wróciłam, że jestem. Ile ja mam do zawdzięczenia naszym ludziom ze wsi, ja już nie potrafię się wywdzięczyć. Jakoś się momentalnie rozniosło we wsi, że Wandzia przyjechała. Za chwilę już pełny korytarz, pełny pokój. Już na stole dymiący dzbanek mleka, chleb cały taki duży upieczony, miska gotowanych jaj, masło. Ktoś poprzynosił, bo mama nie miała nic. Mamę utrzymywali – potem zresztą też mnie – cała wieś nas utrzymywała, żywiła nas. Chleby jak piekli, to po kolei nam dawały gospodynie. Pytały się: «nie wicie, ma tam Dusiczka jeszcze chleb?» Wszystko nam przynosili. Potem jak ludzie się rozeszli to mówię: «Mamusiu, ja tak dużo zjem, zgłodniała jestem, a wiem, że tu nie ma nic». Przecież na słomie my leżały, na podłodze, bo nie było łóżka, ani prześcieradła, ani niczego. Mam mówi: «Nie bój się, chodź do piwnicy». Ludzie tak nam przynieśli, jak Panu Jezusowi do szopki. Co tam było w tej piwnicy, porozkładane na betonie, na podłodze. Nawet samogona z miodem w buteleczce ktoś przyniósł – i do dziś dnia nie wiem kto. Sery, nawet kluski na parze, miód, jajka, śmietana, mleko słodkie, mleko kwaśne, chleby, placki. Co kto miał we wsi, nie przyszedł bez niczego, tylko coś przyniósł”.
 
Za godną postawę w czasie niemieckiej okupacji Julian Dusik 30 listopada 1988 roku został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Oświęcimskim[16]. Jego córka Wanda 23 stycznia 1960 roku została odznaczona Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski[17], natomiast 18 grudnia 1998 roku została odznaczona Krzyżem Oświęcimskim. Ponadto 3 maja 1971 roku Rada Ochrony Pomników Walki i Męczeństwa nadała jej odznakę Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej.
 
 
 
 
[1] Podstawę źródłową dla niniejszego tekstu stanowiły materiały zgromadzone w archiwum rodzinnym Wandy z Dusików Kurdziel, a także relacje i oświadczenia byłych więźniów Obozu Koncentracyjnego w Oświęcimiu, znajdujące się w Archiwum Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. W cytatach pozostawiono pisownię oryginalną.
 
[2] Jan Wawrzyczek, dowódca oddziału Armii Krajowej „Sosienki” w ten sposób wyraził się na temat zaangażowania mieszkańców Łęk-Zasola w działalność wspierającą partyzantów: „W każdym domu, stodole można było o każdej porze zakwaterować. Wieś żywiąca partyzantów, więźniów, konspiratorów”; cyt. M. Dziubek, Niezłomni z oddziału „Sosienki”. Armia Krajowa wokół KL Auschwitz. Nowe spojrzenie, Kraków 2016, s. 85.
 
[3] M. Dziubek, Niezłomni z oddziału „Sosienki”..., s. 317.
 
[4] Ludzie Dobrej Woli. Księga pamięci mieszkańców Ziemi Oświęcimskiej niosących pomoc więźniom KL Auschwitz, red. H. Świebocki, Oświęcim 2005, s. 162-163; M. Dziubek, Niezłomni z oddziału „Sosienki..., s. 317.
 
[5] Anna Szalbot, ps. „Rachela”, urodzona w Wiśle, diakonisa wyznania ewangelicko-augsburskiego, w czasie II wojny światowej ofiarnie udzielała pomocy więźniom obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu na terenie przyobozowym, przynależała do Batalionów Chłopskich, zamordowana przez Niemców w 1942 roku w Osieku.
 
[6] M. Dziubek, Niezłomni z oddziału „Sosienki”..., s. 265-267.
 
[7] Jeszcze tego samego dnia wrócił do Zasola. Wspominał, że potem długo jeszcze nosił przezwisko „Gibas” – bo „gibnął” z Gestapo.
 
[8] T. Sobański, Ucieczki oświęcimskie, Warszawa 1980, s. 209-221.
 
[9] M. Dziubek w książce Niezłomni z oddziału „Sosienki”... stawia tezę, że osobą, która odpowiadała za wpadkę z ucieczką więźniów w październiku 1944 roku, był Józef Cyrankiewicz, wówczas więzień oświęcimskiego obozu. Wskazuje na to szereg nie do końca wyjaśnionych okoliczności. Mogło to wynikać z rozgrywek politycznych pomiędzy AK i londyńskim rządem, a komunistami i ich radzieckimi mocodawcami, jakie w końcu wojny nabrały tempa. A w rozgrywkach tych mogło chodzić o wyeliminowanie rękami Niemców oddziału AK „Sosienki”, który operował w bezpośredniej okolicy obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu; M. Dziubek, Niezłomni z oddziału „Sosienki”..., s. 273-277.
 
[10] Powstanie więzienia w Mysłowicach było związane z masowymi aresztowaniami Polaków w pierwszej fazie okupacji. Więzienia sądowe były przepełnione i pojawiła się konieczność powstania nowej placówki tego typu. W połowie 1940 r. Niemcy zaczęli lokować więźniów na terenie byłego francuskiego obozu emigracyjnego w Mysłowicach. Ukonstytuowanie się tego miejsca jako osobnego więzienia nastąpiło z początkiem 1941 r. Więzienie to miało głównie przyjmować więźniów Gestapo i Policji z rejonu Sosnowca, Katowic i Bielska czyli wschodniej części Rejencji Katowickiej. Przeciętnie przebywało tutaj 1000-1200 więźniów jednocześnie. Więzienie w Mysłowicach było przede wszystkim więzieniem śledczym i rozdzielczym, głównie do obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Gross-Rosen, Mauthausen i Ravensbruck. Szacuje się, że spośród wszystkich więźniów, którzy przeszli przez Mysłowice, wolności doczekało około 10%. A. Bubik, Z. Brzycki, Policyjne więzienie zastępcze (Ersatzpolizeigefangnis) w Mysłowicach, „Więzienia hitlerowskie na Śląsku, w Zagłębiu Dąbrowskim i w Częstochowie 1939-1945”, red. A. Szefer, Katowice 1983, s. 101-105, 136.
 
[11] Józefa Urbańczyk – późniejsza żona Józefa Żmudki, kuzyna Wandy Dusik. W 1944 r. miała 19 lat. Była zaangażowana w działalność konspiracyjną w ramach Batalionów Chłopskich. Została aresztowana w listopadzie 1944 r. Przebywała w więzieniu w Oświęcimiu oraz w Mysłowicach, następnie w obozie koncentracyjnym w Liznu (informacje przekazane przez Marcina Dziubka).
 
[12] Józef Dróżdż, więzień mysłowickiego więzienia, następująco wspominał ewakuację: „Było to w styczniu 1945 roku, kiedy w Mysłowicach słychać już było odgłosy strzałów nadchodzącego frontu wschodniego. Z więzienia wzięto nas na samochody ciężarowe i po krótkiej jeździe załadowano do wagonów […]. Do jednego wagonu załadowano około 150 więźniów, tak że wszyscy staliśmy. Nie można było usiąść, spaliśmy więc na stojąco. Na drogę otrzymaliśmy kilogram chleba. Przez cały czas transportu w ogóle wagonu nie otwierano i nie podawano żywności ani wody. Transport miał odejść do Gross-Rosen. Po Śląsku kluczyliśmy, aż po 10 dniach znaleźliśmy się w Mauthausen. Na miejscu […] było około 300 więźniów z Mysłowic. Z tej grupy prawie wszyscy zginęli w Mauthausen, ponieważ byli to więźniowie aresztowaniu niedawno i nie przystosowani do warunków obozowych”. Cyt. za: A. Bubik, Z. Brzycki, Policyjne więzienie..., s. 121. Wanda z Dusików Kurdziel wspominała swojej córce o niewyobrażalnym ścisku, jaki panował w wagonach podczas transportowania więźniów. Mówiła również, że potrzeby fizjologiczne załatwiano w kącie na to, co pozostało po transportowanym wcześniej w tych wagonach bydle – szmaty, słomę czy liście. Wszystko to wyrzucało się przez jedyne niewielkie okienko w wagonie. Wanda Kurdziel wspominała, że pomimo tego nieludzkiego ścisku, gdy ktoś z więźniów niósł ekskrementy w śmieciach z podłogi, żeby wyrzucić je przez okno, nagle robił się szeroki szpaler i wolne miejsce się znajdowało.
 
[13] Czwarta zwrotka jest nieczytelna – papier jest bezpowrotnie uszkodzony.
 
[14] Anna Dziubek, później zamężna Pawlusiak – zaangażowana w działalność konspiracyjną jako łączniczka ZWZ-AK oraz Batalionów Chłopskich, aresztowana przez Niemców w listopadzie 1944 r., była przesłuchiwana w siedzibie Gestapo w Oświęcimiu, następnie skierowana do więzienia w Mysłowicach i obozu koncentracyjnego w Linz  (www.twarzebohaterow.auschwitzmemento.pl – biogram Anny Dziubek).
 
[15] Rozalia Chmielniak – ur. w 1889 r., wraz z mężem Józefem i córką Stefanią była zaangażowana w działalność konspiratorską w oddziale AK „Sosienki”, w domu Chmielniaków w Bielanach znajdowała się partyzancka melina. W 1944 roku Józef i Rozalia zostali aresztowani przez Niemców. Córce Stefanii udało się zbiec w trakcie obławy. Józefa zamordowano w obozie koncentracyjnym w Mauthausen, Rozalia była więziona w obozach w Oświęcimiu i Mauthausen oraz Schörgenhub, skąd wróciła do Polski; M. Dziubek: Niezłomni z oddziału „Sosienki”..., s. 311-312; patrz również: biogram Rozalii, Józefa i Stefanii Chmielniaków na stronie internetowej: www.twarzebohaterow.auschwitzmemento.pl). Wanda Dusik w relacji przekazała, że z obozu wracały w pięć osób, jednocześnie wymieniając oprócz siebie trzy osoby. Nie przekazała informacji, kto był piątym powracającym. Możliwe, iż chodziło o Katarzynę Surmę (po mężu Piskorek) – działaczkę konspiracyjną od 1940 r., aresztowaną w listopadzie 1944 r., przesłuchiwaną przez Gestapo w Oświęcimiu, następnie w więzieniu w Mysłowicach oraz w obozie koncentracyjnym w Schörgenhub (www.twarzebohaterow.auschwitzmemento.pl – biogram Katarzyny Surmy).
 
[16] Krzyż Oświęcimski został ustanowiony w 1985 r. i stanowił hołd dla więźniów obozów koncentracyjnych. Jego przyznawanie zostało zakończone w 1999 r.
 
[17] Order Odrodzenia Polski został ustanowiony w 1921 r. jako drugie po Orderze Orła Białego najważniejsze polskie odznaczenie państwowe. Istnieje pięć klas tego Orderu (w kolejności od pierwszej do piątej): Krzyż Wielki, Krzyż Komandorski z Gwiazdą, Krzyż Komandorski, Krzyż Oficerski i właśnie Krzyż Kawalerski.
 
Tekst (do pobrania w PDF) ukazał się w XXV (2021) numerze "Almanachu kęckiego"

Galeria zdjęć z tego miejsca

Zobacz również

Konfederacja barska i pierwszy rozbiór w Kętach
Dwieście pięćdziesiąt lat to wystarczająco dużo czasu, aby spojrzeć na wydarzenie z odpowiednim dystansem, a właśnie tyle czasu upłynęło od pierwszego rozbioru Polski. Jak przebiegały wydarzenia związane z Konfederacją Barską oraz rokiem 1772 w Kętach?
Kęccy rezerwiści. Wokół kompanii Obrony Narodowej „Kęty”
Mineły dwa tygodnie od premiery nowego "Almanachu Kęckiego" (XXVI/2022). Ci, którzy jeszcze do niego nie sięgnęli, zapewne mieli ważny powód. Aby przyspieszyć tę decyzję, publikujemy tekst Zbigniewa Kurnika, Kęccy rezerwiści. Wokół kompanii Obrony Narodowej „Kęty”.
Święta Wielkiej Nocy wg Ambrożego Grabowskiego
Przed świętami Wielkiej Nocy przytaczamy obraz dawnych zwyczajów z Kęt i okolic, które przedstawia w swoich wspomnieniach Ambroży Grabowski.
Życie i działalność Gabrieli z Brezów Wrotnowskiej
Na łamach „Almanachu Kęckiego”, w drugim numerze z 1998 roku, ukazał się artykuł Kazimierza Dziubka pt. Antoni Wrotnowski (1823-1900) i jego związki z Łękami. W przypadającą w tym roku 175. rocznicę zawarcia związku małżeńskiego z Gabrielą z domu Breza, warto także wspomnieć o żonie Antoniego Wrotnowskiego.
Świątobliwa Ludowika z Kęt
LUDOWIKA (Ludwika, Ludwina) z Kęt (1563-1623) – zapomniana kandydatka na ołtarze, franciszkańska tercjarka działająca w Rzymie. Jej życie jest bardzo słabo udokumentowane w źródłach historycznych. Najstarsza wzmianka o niej znajduje się w Monumenta Sarmatarum, dziele ks. Szymona Starowolskiego (1588-1656), kanonika krakowskiego, historyka i pisarza, wydanym w Krakowie w 1655 r.
Tajemnicza postać księdza Józefa Nodzyńskiego
Odnalezione w muzealnych zbiorach zdjęcie (sygn. MK/H/982) przedstawiające pożegnanie ks. Józefa Nodzyńskiego oraz dołączony do niego wydruk artykułu z ósmego numeru „Nowin Illustrowanych” z 1912 roku sprawiło, że zainteresowałam się tą postacią. Podpis pod wspomnianym zdjęciem w gazecie głosi: „Pożegnanie kapłana-obywatela: Sokoli i mieszczaństwo Kęt żegna na dworcu ks. Nodzyńskiego”.
Przywracanie pamięci… o grobach żołnierzy sprzed 1918 na cmentarzu komunalnym
Powodem sięgnięcia do tych dokumentów jest chęć zapisania dla pamięci nazwisk żołnierzy poległych i pochowanych w Kętach. Są wśród nich legioniści, są żołnierze armii austriackiej. Wszyscy znaleźli miejsce wiecznego spokoju na naszym cmentarzu – vis a vis grobów 324 żołnierzy radzieckich, z których ponad połowa jest nieznana z nazwiska i daty urodzenia.
Cztery wojny ppłk. Jacka Jury
Ten artykuł musiał powstać… Historia bowiem składa się z puzzli, z których próbujemy stworzyć obraz przeszłości. Staramy się w tej układance przynajmniej jak najdokładniej kompletować jej elementy. Przeciwnikiem jest czas. To on zaciera granice, rozmywa sprawy, które kiedyś wydawały się oczywiste, popycha w zapomnienie ludzi i ich czyny. A przecież pamięć to rzecz w tym wszystkim kluczowa...
Ambroży Grabowski o zwyczajach bożonarodzeniowych w Kętach
Z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia wracamy do Wspomnień Ambrożego Grabowskiego, który opisywał „zwyczaje bożonarodzeniowe w dawnych Kentach”.
Kontynuacja KANTHY... już 5 listopada
Kontynuacja przygód Jaczemira, wyrobnika z Kanthy, który popadł w niemałe tarapaty. Skierował nań wzrok sam Natan Rubenstein. Bezwzględny i wyrachowany czarnoksiężnik. Jar uciekając przed nim, poznaje urok Beskidów i nie tylko ich... Czy i Ty, Drogi Czytelniku, wybierzesz się wraz z nim w podróż? – Tak brzmi zapowiedź książki „Beskidy. W mrokach dziejów” Przemysława Samuela Gąsiorka. Premiera 5 grudnia, a poniżej wywiad z autorem, który ukazał się na kety.pl.
Rodzina Dusików z Łęk-Zasola
Rodzina Dusików z Łęk-Zasola – Julian, Katarzyna oraz ich córka Wanda – jest z jednej strony przykładem zwykłych ludzi, żyjących w niezwykłych czasach, z drugiej strony – przykładem bezprecedensowej zaradności, przedsiębiorczości, aktywności, a także przykładem ogromnego ducha i wartości moralnych. Ich życie przypadło na przełomowe momenty w historii Polski – doświadczyli wojny i pokoju w wielu aspektach.
Rok 1831 - Osiek, Kęty i okolica w czasie powstania listopadowego
Niespełna siedemnastoletnia Eugenia Larisch, najstarsza córka barona Karola Józefa, właściciela licznych majątków w Kętach i okolicy, lato 1831 roku spędziła w Bielsku. Gościła z najbliższymi w zamku swych krewnych Sułkowskich. Z dala od ukochanego Osieka, bo równocześnie z próbującymi dławić powstanie w Królestwie Polskim Rosjanami rozpędzała się epidemia cholery. Ojciec wywiózł tam rodzinę po tym, jak austriackie władze ogłosiły, że kordon wojskowy – dla zabezpieczenia Moraw i Śląska przed „morowym powietrzem” – zostanie przesunięty nad Sołę.
Śladami kęckiego neogotyku - z wizytą u Klarysek od Wieczystej Adoracji
9 czerwca 1880 r. ks. bp Albin Dunajewski wyraził zgodę na osiedlenie się sióstr kapucynek w Kętach. Był to drugi klasztor sióstr na ziemiach polskich, macierzysty właśnie zmagał się z niechęcią władz rosyjskich. Jeszcze w listopadzie tego samego roku hr. Jadwiga Husarzewska, kanoniczka sabaudzka nabyła parcelę od p. Heleny Jasińskiej o powierzchni pół morga. Na działce ulokowanej na obrzeżach miasta, w cichej i spokojnej okolicy, znajdował się budynek starej poczty z przyległym do niej małym domkiem. W 1881 r. rozpoczęto prace budowlane według projektu inż. B. Margowskiego z Poznania. Rozbudowano i wyremontowano istniejące już zabudowania, równocześnie dobudowując prostopadle do nich nowe parterowe skrzydło.
Głośny botanik - Ambroży Trausyl OFM (1809-1889)
Głośny botanik – tak o jednym ze swoich poprzedników pisał o. Maurycy Wilczyński, autor monografii Klasztór OO. Reformatów w Kętach. Urodzony w 1809 roku w Holicach koło Ołomuńca, Ambroży Trausyl OFM – znany także jako Pater Ambrosius aus Kenty – jest dziś postacią nieco zapomnianą, pozostającą w cieniu innego znanego kęczanina tamtego okresu, Eugeniusza Janoty.
Historia jednego sporu
Wykonywanie zawodu młynarza na przestrzeni dziejów nie było tylko i wyłącznie źródłem utrzymania, ciężkiej pracy czy też niezbędnym składnikiem krajobrazu wielu miejscowości – a związanym z przetwarzaniem zboża na mąkę czy kaszę. Na tle wykonywania tego zawodu dochodziło do częstych sporów pomiędzy młynarzami z innymi użytkownikami wód młynówki czy też osób, na których życie młynówka miała istotny wpływ (na przykład poprzez powodzie). Jednym z takich zatargów był spór pomiędzy dwoma Józefami Dusikami z Łęk oraz Józefem Lekkim z Bielan, jaki miał miejsce w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku.
Halerz oświęcimski – nasz średniowieczny grosz
Próżno dziś na naszych ziemiach szukać śladów średniowiecza, epoki w której Kęty powstały. Owszem zachował się układ urbanistyczny miasta, a z pobliskiej warowni Wołek w Kobiernicach w muzeum przechowywanych jest kilka eksponatów – głównie amunicja i broń z czasów świetności zamku książąt oświęcimskich. Jednak brak przeprowadzonych do tej pory badań archeologicznych nakazuje te wszystkie pamiątki z początków Kęt traktować z jeszcze większą uwagą. Jednym z takich przedmiotów jest halerz z księstwa oświęcimskiego wybity w stołecznej mennicy ok. 1445 r.
Ostatnia księżna cieszyńska w Kętach
Wiek XVII był okresem w dziejach Polski bardzo burzliwym i obfitującym w wiele dramatycznych wydarzeń. Historia tego trudnego, a zarazem bardzo ciekawego stulecia odcisnęła piętno także na losach naszego miasta. Jednak publikacje dotyczące dziejów Kęt w XVII wieku skupiają się głównie na wydarzeniach o charakterze lokalnym. Tymczasem wielka historia zawitała także do naszego miasteczka. Epizodem o ponadregionalnym charakterze był pobyt w Kętach ostatniej przedstawicielki dynastii piastowskiej na Śląsku Cieszyńskim, księżnej Elżbiety Lukrecji.
Krótka historia X Muzy w Kętach i okolicy
Na platformie Nerflix coraz większą popularnością cieszy się serial „Wielka woda”. Lokalne portale już podchwyciły, że w produkcji streamingowego giganta pojawiają Kęty. Są to Kęty fikcyjne, położone gdzieś w pobliżu Wrocławia, ale w opowieści o powodzi pobrzmiewają echa prawdziwych wydarzeń, jakie rozgrywały się nad Sołą w 1997 roku. Najnowszy serial skłonił mnie do tego, by spróbować spojrzeć na Kęty przez pryzmat historii małego i dużego ekranu...
Wrzesień 1939 roku w świetle kroniki Domu Sióstr Zgromadzenia Zmartwychwstania Pańskiego w Kętach
Niemal od samego początku swojego istnienia, siostry prowadziły kronikę, będącą niezwykle cennym źródłem historycznym. Znalazły się tam m. in. obszerne relacje opisujące kampanię wrześniową 1939 r. W kronice zawarto informacje dotyczące wkroczenia oddziałów Wehrmachtu do Kęt. Przy okazji scharakteryzowane zostały postawy, jakie reprezentowali żołnierze niemieccy na początku wojny. Lokalne źródło historyczne ukazało także szerszy kontekst całego konfliktu, wraz z sytuacją militarną na froncie.
W Święto Niepodległości - Pobyt Legionów w Kętach
W Kętach zamieszkał Józef Piłsudski. Przez pięć tygodni pobytu kwatera brygadiera wraz z kancelarią mieściły się w kamienicy przy kęckim rynku oznaczonej dziś numerem 27. W 1915 budynek ten należał do aptekarza Eustachego Sokalskiego, weterana powstania styczniowego.
Z Matejką w Kętach
Zaglądamy do archiwum almanachu i prezentujemy tekst Małgorzaty Buyko z 2009 roku.
Powstańcy styczniowi z Kęt i okolicy
Powstanie styczniowe było największym i najbardziej heroicznym zrywem narodowowyzwoleńczym Polaków w XIX w. Szacuje się, że od stycznia 1863 r. do jesieni 1864 r. mogło znaleźć się w powstańczych szeregach nawet około 200 tysięcy uczestników. Do walki przeciw potężnej armii rosyjskiej stacjonującej w Królestwie Polskim, liczącej ponad 100 tysięcy żołnierzy, stanęło zaledwie 6 tysięcy powstańców.

belka-dolna
go up